Do Hagi przybyliśmy dzień przed meczem pod wieczór.
Haga to inne miasto niż Amsterdam pod względem turystycznym, dworzec był w centrum, super nowoczesnym jak na moje standardy, i równie nowoczesnymi hotelami jak i cenami na które nie było nas stać. Ponieważ był wieczór i informacja turystyczna była zamknięta, postanowiliśmy sie nie załamywać i pojechać sobie na plażę, mimo iż zimno jak cholera to tam przynajmniej będziemy mogli w spokoju sie zastanowić.
No i traf chciał że trafiliśmy na przesympatyczny pensjonat, gdzie ceny kształtowały sie na poziomie 25 euro. widać że najważniejsze to sie nie załamywać a samo sie znajdzie.
Następnego dnia pojechaliśmy na mecz, i tu niespodzianka, bo jak pisałem wcześniej przy pomocy fortela zdobyliśmy bilety po 10 euro na mecz hitowy, wychodzi do nas Pan w garniturze, przekazuje bilety i mówi że dla nas są darmowe. Oooo super więc idziemy i pchamy sie do wejścia z kibicami, a Pan Roos mówi, nie nie, wy idziecie tam. Przechodzimy więc wejściem dla Vipów, patrzymy, na stadion prowadzi czerwony dywan, ochrona w garniturach, wszyscy mili przyjemni, szok, wchodzimy na stadion, a raczej do przedsionka, a tam dwa vip roomy z muzyką, drinkami,\ tanimi jak na holenderskie lokale, po wypiciu dwóch czy może czterech drinków, wchodzimy na stadion, a tam zatrzymuje nas gość ze smieszna czapeczką i udzieliliśmy wywiadu holenderskiej TV :) Na stadionie nasze miejsca na trybunie której nasze oczy w życiu nie widziały, rozkładane miękkie siedzenia, widok przedni. Mecz skończył sie wynikiem 1-1 co dla Hażan było sporym sukcesem więć swięto. Nam znudził się vip room i poszlismy do baru dla kibiców, który znajdował się pod trybuną fanatyków.
A tam, reagge, ludzie tańczą, jak sie dowiedzieli że jesteśmy z Warszawy to z miejsca dostaliśmy więcej piw niż mogliśmy unieść a nawet wypić, ktoś częstuje skrętem, ktoś sobie robi fotkę, no bal nad bale.
Dla tego dnia warto było czekać.
Następnego dnia zwiedzanie Hagi na jednym bilecie tramwajowym, i ciagłe tłumaczenie kanarom że nie widzieliśmy, myslelismy ze inaczej, więc nas po prostu puszczali. i po południu powrót do Amsterdamu.