W pociągu spotkaliśmy innych kibiców jadących na mecz, zaprzyjaźniliśmy sie dość szybko przy pomocy piwa złoty jeleń bodajże i zapadliśmy w sen, budzimy sie ok 22:30 w pociągu chociaż ok 21 30 mieliśmy być na miejscu. Patrzymy przez okno a tam pola, mówimy no pięknie...wystawili nas na jakąś bocznice cholera wie gdzie. Za chwile po przedziałach biegnie konduktor i cos tam przerażony krzyczy, mówimy, no to pięknie, znowu wojna, my jesteśmy w nato to nas zaraz rozstrzelają. Ale okazało sie ze po prostu pociąg jakieś 50 km od Belgradu odmówił posłuszeństwa. W związku z czym wszystkich pasażerów z międzynarodowego pociągu relacji Budapeszt-Belgrad przeniesiono do 1(!) autobusu. Nie powiem, było ciasno, dodatkowo humor umilały dźwięki ludowej serbskiej muzyki i kierowca grający w "snake"a na komórce, no i do tego pękająca przednia szyba. w końcu udało sie dojechać.
W Belgradzie wciąż widoczne były blizny wojenne, ale ludzie byli bardzo mili i uczynni, na ulicach piękne kobiety co trochę rekompensowało to smutne i brudne miasto, chociaż może to dlatego ze był to listopad. Na uwagę zasługuje przede wszystkim dyskoteka na 9 piętrze w wieżowcu, gdzie przed wejściem, musisz oddać broń do depozytu (tak bron, czyli pistolety, noże, pałki itp). Do tego brak barów z jedzeniem, wszędzie ale to wszędzie mini kasyna.